Było to w czasach, gdy każdy człowiek niemieszkający poza terenami Imperium
na dźwięk nazwy rzymska armia, mówiąc kolokwialnie, moczył spodnie. Państwo od
czasów Cezara nie rozrosło się specjalnie. Ostatnim wielkim podbojem była
kampania na Mezopotamię i Asyrię. Tego ranka w Legionie 12 Fuluminata,
rozbrzmiewał gwar i ożywienie. Wkrótce miał się rozpocząć wymarsz jednostek.
Czytelnicy mogą się zapewne zdziwić, ponieważ ci bardziej zorientowani powinni
wiedzieć, że legiony rzymskie nie podróżowały samotnie. Jednak dwanaście
pierwszych legionów cesarstwa było legionami specjalnymi. Każdy żołnierz
posiadał najlepsze uzbrojenie, jakie widział ówczesny świat - zbroje i miecze z
cesarskiego złota, zdolnego przebić każdy pancerz. Dodatkowo metal ten
poświęcony w świątyni samego Jupitera Optimusa Maximusa mógł zabijać potwory i
zadawać rany bogom. Tak bogom! Bowiem w tamtym okresie bogowie tacy jak Jupiter
Gromowładny, Junona Moneta czy Mars Ultor chodzili po Ziemi płodząc, jak się
zapewne domyślają Czytelnicy, półbogów. Dlatego też pierwsze dwanaście legionów
podróżowało samotnie. Były to legiony złożone z półbogów. Każdy z nich posiadał
orła legionowego. Jasne, symbol taki znajdował się na sztandarze każdego
legionu. Jednak oddział dowodzony przez Reynę Avaximus, legion 12 Fuluminata
posiadał orła wykonanego z cesarskiego złota. Każdy z olimpijskiej dwunastki
bogów tchnął swą moc w jednego z orłów. I tak na przykład ptak legionu szóstego
mógł przyzywać armię kościanych wojowników (moc Plutona), a choćby legion ósmy
mógł zesłać na wrogów szaleństwo (moc Bachusa).
Tak więc legion dwunasty zbierał się do powrotu do
stolicy. Było to łatwe przedsięwzięcie, gdyż drogi do Rzymu zostały już
zbudowane niemal wszędzie. Wśród tych wszystkich półbogów byłem i ja. Markus - syn
Neptuna, a z drugiej strony potomek Jazona, dowódcy Argonautów. Byłem pół
Grekiem, pomiatanym synem, jednego z najmniej szanowanych bogów olimpijskich.
By dopełnić czary szczęścia i spełnienia (ekhem, jasne, ekhem) należałem do
piątej kohorty, która była najbardziej poniżaną i lżoną grupą w tej naszej
małej armii półbogów. Grupa nieudaczników składała się z dzieci Ceres (bogini
plonów), Prozerpiny (żony Plutona) czy Nemezis (boginie zemsty) albo Wiktorii
(bogini zwycięstwa). I oczywiście ja, jedyny syn Neptuna. Na całe szczęście nie
można było prawić mi złośliwości w mojej obecności, gdyż byłem centurionem.
Otrzymałem ten stopień ratując drugą dowódczynię Gwen przed stadem rozszalałych
pegazów (mogę rozmawiać z końmi - he he).
Trzy godziny po zameldowaniu naszej obecności
w koszarach rzymskich, wszyscy centurioni i pretor Reyna zostali wezwani na
audiencję do cesarza Dioklecjana. Władca Wrzechrzymu leżał na łożu, oddychając
płytko. Gdy usłyszał nasze kroki otworzył oczy:
-O moi ulubieni centurioni i moja ukochana pani pretor - rzekł, mocnym
głębokim głosem, ale widać było, że jest zmęczony, a nawet umiera.
-Mój panie wzywałeś nas - powiedziała Reyna, przyklękając, a wszyscy
postąpili tak samo.
-Reyno ja umieram - odrzekł ze spokojem starzec- Ktoś podał mi truciznę, która
zmorzy mnie najdalej jutro.
-Jakie więc są twoja rozkazy Wasza Cesarska Mość- wyjąkałem tłumiąc łzy.
-Dam wam moje berło i uczynię was jego jedynymi władcami - odparł
Dioklecjan, sięgając po berło zakończone fioletowo – czarną gałką, inkrustowane
szafirami, turkusami, opalami i agatami. Cesarz zaintonował pieśń po łacinie, a
berło zaczęło się świecić i wysyłać fale czarnej energii. Poczułem uczucia,
jakich jeszcze nigdy nie znałem: złość, nienawiść, cierpienie, ból, żal, myśli
o morderstwie i śmierci. Chciałem urwać temu biednemu staruszkowi głowę, zadać
mu ból, sprawić, żeby cierpiał. Nagle wszystko ustało. Inni też otrząsali się z
tego uczucia. Pomyślałem, że najgorzej musiał czuć się Pontix Lawrence – syn
Orkusa, boga kar i złamanych przysięg.
-Waszym zadaniem jest zejść do podziemia, by ukryć się przed nadchodzącym
kataklizmem, który najprawdopodobniej oznacza koniec naszej religii –
kontynuował Dioklecjan - to berło wam w tym pomoże, gdyż pozwala kontrolować i
wydawać rozkazy każdemu umarłemu rzymskiemu żołnierzowi. Macie wziąć ze sobą
syna Febusa, który jest moim Pontifexem Maximusem (najwyższym kapłanem bogów),
a ma on na imię Oktawian.
Pożegnaliśmy władcę i bardzo zgorzkniali poszliśmy przekazać nasze rozkazy
legionowi. Pojawił się także Oktawian i powiódł nasze oddziały do tajnego
korytarza, skąd dostaliśmy się do podziemnego miasta, w którym znajdowały się
pozostałe legiony.
Kilka lat później osłabliśmy w siłę. Coraz częściej na
zebraniach senatu pojawiały się propozycje, by wyjść na powierzchnię, ale
Oktawian odmawiał. Jednak wczoraj doszło do zamachu! Oktawian został zabity, a
władzę przejął Marinus Auxil. Dwa dni po wstąpieniu na urząd wypowiedział wojnę
Konstantynowi Wielkiemu i chrześcijaństwu. Tydzień po tych wydarzeniach zginęli
wszyscy nasi centurioni, a jedyny orzeł legionowy był orłem Jupitera. Z tej
całej dwunastotysięcznej armii została 5 kohorta 12 legionu ze mną na czele.
Wróciliśmy do Dolnego Rzymu (tak nazwaliśmy tajne miasto) i uzbroiliśmy się w
co kto miał. Gdy nadszedł czas wymarszu rozpocząłem przemowę:
-Rzymianie! Członkowie piątej kohorty! Jesteśmy tu dziś, by walczyć o
wolność! O wolność, którą nam odebrano. Jestem waszym dowódcą, ale każdy z was
musi uświadomić sobie, kim jest. Wówczas dopiero jest się kimś więcej! Jest się
bojownikiem o wolność, a każdy bojownik jest odpowiedzialny, za wszystko, co
kocha, za każdego towarzysza broni, a przede wszystkim za całe imperium.
Wyruszamy jutro - rzekłem na odchodnym.
W nocy pomodliłem się do mojego ojca.
-Tato wiem, że nie jesteś zbyt lubiany i szanowany w kręgach Rzymian,
jednak chciałbym cię poprosić o pomoc i wsparcie dla mojej kohorty.
-Otrzymasz ją - rozległ się głęboki głos.
Podskoczyłem i szybko obróciłem się na pięcie. W powietrzu wisiał gladius,
a gdy go ująłem, poczułem uderzenie czystego morskiego powietrza. W lekkim
szoku położyłem się do łóżka i długo myślałem.
Następnego ranka powędrowaliśmy na powierzchnię. Gdy pierwsze linie kohorty
przyzwyczaiły się już do światła słonecznego, zobaczyliśmy straszny widok. Nasi
towarzysze broni byli więzieni wozem przebudowanym na ruchomą klatkę. Na samym
środku placu stał wielki stos drewna nasączonego oliwą. Na ten widok opanowała
mnie taka wściekłość, tak że wydałem moim ludziom rozkaz ataku…
Różne obrazy przelatywały mi przed oczyma, a później przyszły następne:
zwycięstwo, stos Konstantyna Wielkiego, moja koronacja na cesarza i nadanie mi
tytułu Markus Eriputit (Ratujący), następnie lata mojego panowania, sławetne
polowania między innymi na Łanię Kerynejską, aż w końcu zwyczajny pojedynek i
śmiertelna rana, a po trzech lat bólu i męki podczas prób ratowania mojego
słabnącego życia. I nagle… widzę samego siebie okrytego śmiertelną bladością, z
niewidzącymi już nic oczyma. I dopóki mój duch sprawował będzie opiekę nad
Cesarstwem dopóty Wszech Rzym będzie istniał!
Komentarze
Prześlij komentarz